7.08.2013

Chapter XIV. '- Who knows? - Only you.'

Nawet nie krzyczałam, kiedy robił ze mną co chciał. No bo co miałam zrobić? Drzeć się wniebogłosy, kiedy nikogo nie było? Nie zrobiłam dosłownie nic. Poddałam się, jedynie modląc się w myślach.
'Panie Boże, jeśli w ogóle istniejesz, spraw, by ten... znaczy się, żeby Michael nie... Oh, kurczę, nawet nie wiem jak to sformułować. Ale ty chyba dobrze wiesz o co chodzi.'
Pozbierałam myśli i jakąś minutę później kontynuowałam modlitwy.
'Proszę tylko, żebym nie zaszła w ciążę.'
Sama nadal nie do końca rozumiem, jak to jest, że w obliczu gwałtu przez najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, jedyne, o czym mogę myśleć to Charlie. To byłoby dla mnie ogromnym ciosem, gdybym nosiła w sobie dziecko, w dodatku nie Charles'a.
Jego wzrok. Nie zły. Nie smutny. Nawet nie szydzący.
Po prostu rozczarowany.
Mike chyba zauważył, że nad czymś rozmyślam, albo w końcu zwrócił uwagę na cienkie strużki tuszu do rzęs ściekające po moich policzkach, bo przerażonym wzrokiem szukał mojego spojrzenia.
- O cholera! Ty zamierzasz im powiedzieć, prawda? - miał większe oczy niż kiedykolwiek wcześniej.
Cisza.
- Megan! - wydarł się i potrząsnął moimi ramionami. Byłam wykończona.
- Nie powiem. - wyszeptałam prawie niesłyszalnie.
W końcu był zadowolony ze swojej 'pracy' i zaczął się ubierać. Po chwili wyszedł, na odchodne rzucając:
- Mam nadzieję.

***

Dni mijały, a ja nadal nie czułam się dobrze. Na każde pytanie Charliego odpowiadałam 'jest okej', oczywiście, sprzecznie z prawdą. Po dziesięciu dniach poprosiłam go o to, żeby pomógł mi się spakować.
- Wracamy? - zdziwił się. - Myślałem, że masz dość Johna.
'Ale Michaela jeszcze bardziej', pomyślałam.
- Po prostu tęsknię za domem, za Marthą... Proszę, Charlie... To dla mnie ważne.
Westchnął głęboko i otworzył swoją walizkę.
- No to długo tu posiedzieliśmy. - powiedział żartobliwie. Uśmiechnęłam się smutno i zaczęłam składać fioletowo-czarną koszulę. - Dowiem się, co jest nie tak?
- Nic, naprawdę. Po prostu źle się ostatnio wysypiam, tyle.
Chyba go nie przekonałam, ale tylko pokręcił głową z dezaprobatą. Kiedy zanosił nasze walizki na dół, skorzystałam z okazji i wbiegłam do łazienki. Musiałam wiedzieć.
- Nie, tylko nie pozytywny, nie pozytywny... - modliłam się.
Na teście pojawiły się dwie, pionowe kreseczki.

***

- Ejejejej, Słońce, co jest? - spytał Charles, kiedy zbiegłam na dół. Nie wiem, o co mu chodzi. Jestem tylko pandą z zapuchniętymi oczami i dzieckiem gwałciciela w brzuchu.
- Nic. - otarłam makijaż i wsiadłam do taksówki.
- Nie pożegnasz się z Michaelem?
- Dzięki, już się z nim pożegnałam - wymsknęło mi się. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej (nastrój, obowiązuje do końca rozdziału. Kiedy piosenka się skończy, a ty nadal będziesz czytać, kliknij replay). Zakryłam usta rękawem beżowego sweterka,próbując nie płakać. Jak na tą porę roku i na Hiszpanię, było dość zimno - tylko 20 stopni. Wsadziłam słuchawki do uszu i odizolowałam się od świata. Poczułam czyjąś dłoń na mojej i odruchowo odsunęłam się. Chyba już nigdy nie będę żyła normalnie. Westchnęłam głęboko i przemogłam się, kładąc głowę na ramieniu Charliego, ale w pełni gotowa, żeby w razie wu ją zabrać. To było okropne. Czułam, że już nigdy nikomu nie zaufam. Przed oczami nadal miałam widok uśmieszku Mike'a, mówiącego mi, że Charles wyszedł. Miałam mdłości, kręciło mi się w głowie, a to wszystko przez tego głupiego dzieciaka.
Aha, czyli jednak Bóg nie istnieje.
Albo zasłużyłam sobie na 7 lat cierpienia, żeby trafić do nieba.
Prędzej to pierwsze.
Nie wiem, komu powiem o ciąży pierwszemu, na pewno nie będzie to ani Martha, ani John, ani tym bardziej Charlie.
Wiem.

***

- LouLou? - zapytałam, kiedy usłyszałam 'Halo' po drugiej stronie.
- Meg! - ucieszył się. - Co tam?
- Masz czas spotkać się dziś za dwie godziny? - spytałam przez łzy.
- Będę u ciebie za piętnaście minut.
Rozłączył się.
Za to go kochałam - był gotowy o każdej możliwej porze spotkać się ze mną, jeśli to ważny powód. Od razu to wyczuwał.
Dziesięć minut później Louis siedział w moim pokoju.
- Jesteś przed czasem - stwierdziłam, wpuszczając go do domu.
- Mam rzut beretem, mieszkamy koło siebie. Nie zmieniaj tematu, co jest?
Bez słowa wyjęłam test ciążowy z torebki i podałam go BooBearowi.
- Co do cholery?! Megan! - spojrzał na mnie wzrokiem z serii 'ty głupia dziwko'. Super. - Kto jest ojcem? - spytał roztrzęsiony.
- Louis, ciszej. - szepnęłam. - Zostałam zgwałcona. - ledwo wypowiedziałam te słowa, ja prawie siebie nie słyszałam, a co dopiero Lou, więc powtórzyłam nieco głośniej, ale nadal bardzo cicho. - Louis, on mnie zgwałcił.
Cisza.
Długa.
W końcu Tommo odezwał się.
- Kto wie?
- Tylko ty. Zadzwonisz po Tamarę?
- Ona już tu jedzie - rzucił. - Kto jest ojcem?? - ponowił pytanie.
Milczałam. Wiedziałam, że jest w stanie pojechać do Hiszpanii i porządnie potraktować Michaela za to, co mi zrobił. - Megan, do jasnej cholery, KTO JEST OJCEM TEGO PIEPRZONEGO DZIECKA?! - wydarł się. Na szczęście nikogo nie było w domu, Martha z Johnem wyszli na kolację. - K. T. O. - literował.

***

Dwa dni później Louis i Tam zaprowadzili mnie, prawie siłą, do ginekologa. Lekarz powiedział, że wszystko rozwija się zgodnie z planem, jednak kiedy weszłam do gabinetu i powiedziałam mu, że jestem w ciąży, spojrzał na mnie pogardliwie.
- Więc jest pani obecnie w trzecim tygodniu ciąży, płód rozwija się prawidłowo. Aktualnie termin możemy ustalić na marzec przyszłego roku.
Załkałam cicho.
- Coś nie tak? - spytał dosadnie. - Możemy wykonać aborcję...
- Nie. - ucięłam szybko. - Urodzę to pieprzone dziecko. A potem pojadę do tej cholernej Hiszpanii i wcisnę mu je w ręce, mówiąc 'masz. To chyba twoje.' - mówiłam przez łzy.
Lekarz był zdziwiony moimi słowami.
Nagle na salę wbiegł zdyszany Lightbody.
'Dziękuję, panie Boże. To było już chyba poniżej pasa.', pomyślałam, zaciskając pięści.
- Nie może pan tu być. - ginekolog wyprosił go.
- Skąd wiesz? - spytałam go sucho.
- Kto jest ojcem, Megan? - zignorował moje pytanie. Nie odpowiedziałam. - Kto jest ojcem tego dziecka?! - wykrzyczał chyba na całą przychodnię. Zrobił się cały czerwony i nadal mocno dyszał.
- Michael. - spuściłam głowę. On tylko parsknął z niedowierzaniem śmiechem i wyszedł, trzaskając białymi drzwiami.
--------------------

WAŻNA INFORMACJA!
Powoli, no może nie aż tak powoli, zbliżamy się do epilogu.

ROZDZIAŁÓW DO EPILOGU: 3, SŁOWNIE: TRZY.

Nie owijajmy w bawełnę, to opowiadanie nie jest jakimś mega-cudownym tworem i chyba nikt nie będzie za nim tęsknić, co wnioskuję po ankiecie. Hej, dzięki, teraz już wiem, że piszę masakrycznie.

Enjoy, trochę nad tym siedziałam. KONIECZNIE WŁĄCZCIE NASTRÓJ W DANYM MOMENCIE, A KIEDY SIĘ SKOŃCZY, KLIKNIJCIE REPLAY. <3

Miłego popołudnia,
Torii xx

Na szybko

Hej,
ja tak szybciutko - jeszcze dziś pojawi się rozdział. Piszę, bo wiem, że niektórzy już się zniechęcą i niedługo nikt nie będzie tu zaglądał, bo nie ma rozdziału. Przepraszam za nieobecność, ale nie zamierzam się tłumaczyć.

Do dzisiaj,
Torii xx